czwartek, 17 grudnia 2015

Ale piernik! (druga część przepisu)


Do świąt został tydzień. Pora wyciągnąć wałek i rozgrzać piekarnik, a dom znów wypełnią korzenne aromaty. Tak niedawno, bo pod koniec listopada pisałam o tym, że to już ostatni dzwonek, aby zrobić ciasto na piernik staropolski. Teraz, po minimum dwóch tygodniach leżakowania, najwyższy czas je upiec. Ale to za chwilę! Najpierw musimy je przynieść z piwnicy do domu lub wyjąć z lodówki i postawić w temperaturze pokojowej. Ciasto po tak długim kontakcie z niskimi temperaturami jest bowiem twarde i nie dałoby się go wałkować. Po minimum dobie w ciepłym pomieszczeniu mięknie i staje się idealnie plastyczne. Wtedy można z niego upiec blaty, które później smarujemy, np. powidłami i składamy w całość. Można również wycinać z niego wspaniałe pierniczki! Najważniejsze, by za pieczenie zabrać się wystarczająco wcześnie, ponieważ piernik staropolski jest jednym z nielicznych ciast, które staje się coraz lepsze z każdym dniem. Najlepszy jest po około 5-6 dniach od przełożenia. Od razu po upieczeniu może być trochę suchy, jednak obiecuję, że po kilku dniach stanie się mięciutki i pyszny. Należy też pamiętać, że lukrujemy go lub polewamy czekoladą najwcześniej dopiero na dzień przed podaniem. Jest to więc ciasto, które przygotowujemy etapami, ale zapewniam, że za każdym razem nie potrzebuje bardzo dużo naszej uwagi. A w sumie naprawdę niewielkim nakładem pracy zyskujemy 3-4 spore pierniki (lub całą górę pierniczków), które smakiem wynagrodzą długie oczekiwanie na skosztowanie.


Piernik staropolski

przepis na 3-4 podłużne, przekładane pierniki



Do piernika należy przygotować:

  • surowe ciasto z przepisu z 29 listopada 2015 r. (znajdziesz go tutaj)
  • 120 g migdałów
  • 150 g rodzynek (najlepiej jasnych i miękkich)
  • 500 g marcepanu
  • 600 g powideł śliwkowych


Do polewy i dekotacji:

(taka ilość polewy wystarczy na grube pokrycie 4 dużych pierników)

  • 200 g mlecznej czekolady
  • 200 g gorzkiej czekolady
  • 200 g słodkiej śmietanki 30%
  • 120 g dobrej jakości masła 82%
  • bakalie, np. siekane migdały


Pieczenie: Rodzynki i migdały siekamy, ale nie za drobno. Surowe ciasto dzielimy na trzy równe części. (Można się przy tym wspomóc wagą, ponieważ to naprawdę istotne, by blaty piernikowe były równe.) Do każdej z nich dodajemy po 1/3 bakalii i szybko zagniatamy. Przygotowujemy stolnicę lub blat, na którym będziemy wałkować ciasto. Najlepiej wychodzi to na silikonowej stolnicy, nie trzeba wtedy podsypywać mąką. Pierwszą część rozpłaszczamy dłońmi na prostokąt i przykrywamy arkuszem papieru do pieczenia (dzięki temu masa nie będzie kleiła się do wałka), a następnie wałkujemy, aż osiągnie wymiary 30x35 cm. (Wasze blaty piernikowe nie muszą mieć dokładnie takich samych wymiarów jak moje. Ważne, żeby wszystkie trzy były takie same.)

Surowe... i upieczone blaty piernikowe

Pieczemy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia w nagrzanym do 180 °C piekarniku przez 15 min. Sprawdzamy patyczkiem i jeśli jest suchy, wyjmujemy i studzimy. Z pozostałymi dwoma częściami surowego ciasta postępujemy tak samo.

Przekładanie: Marcepan dzielimy na dwie równe części. Jedną z nich wałkujemy na prostokąt odpowiadający wielkością blatom z ciasta. Pierwszy z nich układamy na płaskiej powierzchni. (Może to być blacha, na której wcześniej go piekliśmy lub np. duża deska do krojenia.) Wierzch smarujemy połową powideł. (Jeśli są bardzo gęste można je lekko podgrzać, wtedy łatwiej będzie rozsmarować.) Na tym układamy rozwałkowany marcepan i drugi blat, który smarujemy pozostałymi powidłami. Drugą część marcepanu wałkujemy tak samo jak pierwszą i układamy ją znów na warstwie powideł. Przykrywamy ostatnim blatem. Tym razem dobrze, by równy spód ciasta znalazł się na wierzchu. Gotowy piernik będzie wtedy równy i łatwiej będzie na nim rozprowadzić polewę.

Przełożone blaty przykrywamy papierem do pieczenia i zawijamy w lnianą lub bawełnianą ściereczkę. Układamy na nich blachę albo dużą deskę do krojenia i równomiernie obciążamy. (Można posłużyć się np. torebkami z mąką czy cukrem.) Taką konstrukcję odstawiamy na 12 do 24 godz. Nie trzeba chować jej do lodówki. Po tym czasie kroimy duży piernik na tyle części, ile chcemy mieć gotowych ciast. Ja przekrawam go wzdłuż na 4 części. (Brzegi można wyrównać, by gotowe pierniki ładniej wyglądały.) Teraz znów każdy z pierników owijamy w papier i ściereczkę, a następnie wszystkie chowamy do szczelnego pojemnika lub torebki foliowej. Odstawiamy w chłodne miejsce lub na dolną półkę lodówki na minimum 2-3 dni.



Polewa: W rondelku umieszczamy połamane na małe kawałki obie czekolady, pokrojone w kostkę masło oraz śmietankę i stawiamy na niewielkim ogniu. Podgrzewamy, aż całość się rozpuści i połączy, od czasu do czasu mieszając. Ciepłą polewą dekorujemy każdy z pierników. Jeśli w trakcie polewa nam za bardzo ostygnie, można ją szybko podgrzać, by znów stała się płynna. Trzeba jednak uważać, by nie zagrzać jej za bardzo, wtedy może się rozwarstwić! Na koniec posypujemy ciasta, np. posiekanymi migdałami lub orzechami.

Gotowe pierniki bardzo dobrze się przechowują i długo zachowują świeżość. W lodówce mogą czekać nawet 3 tygodnie. Należy jednak pamiętać, by lukrować czy polewać czekoladą tylko te, które zamierzamy podać. Udekorowane ciasta należy bowiem zjeść w ciągu 2-3 dni.




Wszystkiego najsmaczniejszego na święta i Nowy Rok życzy

Ewelina, www.ratunkuobiad.blogspot.com

niedziela, 6 grudnia 2015

Czekolada i pomarańcze

Jakie jest ulubione ciasto Polaków? Pewnie nie wszyscy, ale część z Was odpowie, że sernik. Tradycyjny, wiedeński jest obowiązkowym punktem w czasie rodzinnych świąt. Waszych też? A może w tym roku spróbujecie czegoś nowego? W moim domu sernik piekli wszyscy, a każdy na swój sposób. Tak się składa, że ja nie podzielałam ogólnego zachwytu sernikiem. Nigdy za nim nie przepadałam, ale nigdy też nie przestałam próbować. Całe szczęście, że serowa baza tego wypieku jest idealnym polem do eksperymentów i można nadawać jej najróżniejsze smaki. Boże Narodzenie od zawsze kojarzy mi się z aromatem pomarańczy, a że cytrusy doskonale smakują z czekoladą, pomyślałam, że warto dać temu duetowi szansę w połączeniu z serem. Właściwie to z serkiem mascarpone, bo muszę Wam się przyznać, że to trochę oszukany sernik, wcale nie z twarogu. Dzięki temu to naprawdę wspaniałe ciasto. Konsystencję ma wyjątkową, a smak przypomina jedne z moich ulubionych cukierków - trufle! Na dodatek jego przygotowanie jest dość proste i znacznie szybsze niż tradycyjnego sernika. Warto spróbować!

Oszukane miniserniczki czekoladowo-pomarańczowe

przepis na 12 foremek do babeczek


Potrzebujemy:
  • 100 ml słodkiej śmietanki 30%
  • 90 g czekolady o zawartości 70% kakao ze skórką pomarańczową (jeśli takiej nie macie, to należy przygotować zwykłą czekoladę 70% kakao i dodatkowo skórkę otartą z jednej pomarańczy)
  • 30 ml likieru pomarańczowego lub cytrynowego
  • 200 g serka mascarpone
  • 2 jajka
  • 70 g cukru trzcinowego dark muscovado
  • 20 g mąki ziemniaczanej

Śmietankę podgrzewamy na niewielkim ogniu, nie dopuszczając do zagotowania. Kiedy będzie gorąca, wsypujemy do niej połamaną na małe kawałki czekoladę. Odstawiamy na ok. 1 minutę, a następnie dokładnie mieszamy. Masa powinna stać się gładka i jednolita, wtedy dodajemy likier (oraz otartą skórkę pomarańczową, jeśli jej używamy) i łączymy. Lekko studzimy.

Serek mascarpone, jajka, cukier i mąkę krótko ubijamy mikserem, tylko do połączenia składników. Wlewamy letnią czekoladę ze śmietanką i całość znowu mieszamy - najlepiej już nie mikserem, ale łyżką lub szpatułką. Masa będzie płynna i tak ma być.

Jeśli do pieczenia używamy foremek silikonowych, nie trzeba ich w żaden sposób przygotowywać, a ciasto można wlać bezpośrednio do nich. Jednak jeśli używamy metalowej blachy do babeczek, należy ją najpierw bardzo delikatnie natłuścić, a denka wyłożyć papierem do pieczenia. Nie polecam natomiast używania papierowych papilotek do muffinów, które od wilgoci bardzo namiękną i nie utrzymają kształtu. Foremki napełniamy masą, pozostawiając ok. 1,5-centymetrowy margines i wkładamy do nagrzanego do 150 °C piekarnika. W zależności od tego, jakich foremek używamy, inny będzie również czas pieczenia. W silikonowych serniczki powinny być gotowe po upływie ok. 65 min, w metalowych ten czas może się wydłużyć do 70 min. Ciastka sprawdzamy patyczkiem, na którym po wyjęciu nie powinny zostać ślady surowego ciasta, może być jednak, a nawet powinien być wciąż wilgotny. Kiedy stwierdzimy, że serniczki są już upieczone, uchylamy wyłączony piekarnik i pozwalamy im wystygnąć. Nie wyciągamy od razu. Mimo że ciastka podczas pieczenia bardzo ładnie rosną, w fazie studzenia opadają. Nie należy się tym przejmować, taka ich uroda i wierzcie mi, nie ma to najmniejszego wpływu na smak :)



Po ostudzeniu mamy dwa wyjścia. Serniczki od razu wyjmujemy z foremek i podajemy np. z ulubionymi owocami, konfiturą czy bitą śmietaną z dodatkiem np. likieru pomarańczowego. Serwowane bezpośrednio po upieczeniu mają twardawą skorupkę oraz puszysty środek i rozpływają się w ustach, ale... Możemy też wstawić je na noc do lodówki i poczekać aż nabiorą całkiem innej tekstury. Serniczki, które odpoczywały w chłodzie, stają się bardzo kremowe i aksamitne. To wtedy zaczynają przypominać trufle, a aromat pomarańczy staje się bardziej intensywny. Mnie smakują obie wersje i Wam również polecam próbować i eksperymentować, bo - jak widać - nigdy nie wiadomo, kiedy posmakuje nam coś, na co wcześniej kręciliśmy nosem ;)


PS Jakiś czas temu dostałam słodką paczkę od BLOGmedia i Terravita i muszę przyznać, że trafili w 10! W przesyłce znalazłam rozmaite czekolady - zwykłe, z nadzieniem owocowym i miętowym, a także ze skórką pomarańczową i chrupkimi dodatkami - a wszystkie 70% kakao! Dla mnie rewelacja, bo bardzo lubię czekolady z dużą zawartością kakao, a te okazały się naprawdę super. Najbardziej mnie i mężowi przypadła do gustu cytrynowa, która okazała się przepyszna. Jednak nie byłabym sobą, gdybym wszystkie tak po prostu zjadła. Postanowiłam z nimi pokombinować i muszę przyznać, że czekolady świetnie sprawdzają się również w kuchni. Ta, której użyłam do serniczków, ze skórką pomarańczową, idealnie i bez żadnych problemów połączyła się ze śmietanką, a aromat cytrusów był wystarczająco wyczuwalny w gotowych wypiekach. Czego chcieć więcej?


PPS Dodam jeszcze, że nikt mi za reklamę nie płacił - nie musiał! Sama postanowiłam o tych czekoladach napisać parę słów i być może jeszcze się w moich wpisach pojawią, ponieważ uważam, że są naprawdę dobre ;)

Miłej niedzieli!

niedziela, 29 listopada 2015

Ale piernik! (pierwsza część przepisu)

Wielkimi krokami zbliżamy się do świąt. W sklepach niemal wszędzie spotkać można bożonarodzeniowe dekoracje, na ulicach powoli pojawiają się choinki, a w telewizji reklamy, w których pełno jest reniferów i mikołajów. Mnie Boże Narodzenie kojarzy się przede wszystkim ze wspaniałymi, bogatymi zapachami, wydobywającymi się z kuchni i przenikającymi cały dom. To dlatego uwielbiam ten czas. I wiecie co? W mojej kuchni już zapachniało świętami!
To niemal już ostatni dzwonek, żeby przygotować coś, czego w wielu domach po prostu nie może zabraknąć pod koniec grudnia - piernik! A dokładniej piernik staropolski, który niegdyś uważany był za wyjątkowy rarytas. Dziś przyprawy używane do jego przygotowania nie kojarzą się nam z egzotyką i bogactwem. Jednak w XVII wieku, kiedy w Polsce zaczęto go wypiekać, były to towary drogie i sprowadzane do nielicznych tylko miast, które mogły poszczycić się kontaktami ze światem. Pierniki pieczono między innymi w Gdańsku i Toruniu, gdzie były symbolem powodzenia i dobrobytu. Korzenne ciasta i ciasteczka rozpowszechniły się w Polsce w XIX wieku. Nawet wtedy ceniono je na tyle, że surowe ciasto piernikowe wchodziło w skład wiana panny młodej. Obecnie w sklepach półki uginają się pod ciężarem ogromnego wyboru pierniczków, które niewiele mają już wspólnego z tą piękną tradycją. Dlatego raz w roku proponuję nie chodzić na skróty i sięgnąć do korzeni.
Przygotowanie piernika staropolskiego nie jest ani trudne, ani skomplikowane, ale trzeba zacząć na długo przed tym, zanim będzie można zasiąść do stołu. Surowe ciasto musi bowiem długo dojrzewać, a mianowicie - według różnych źródeł - od 2 aż do 6 tygodni. Nie tracąc zatem więcej czasu, zapraszam na pierwszą część przepisu na wyjątkowy, aromatyczny i prawdziwie świąteczny...

Piernik  staropolski

przepis na 3-4 podłużne, przekładane pierniki


Będziemy potrzebować:
  • 500 g miodu pszczelego
  • 250 g cukru (ja używam trzcinowego, ale można dać biały)
  • 250 g tłuszczu - najlepiej 150 g prawdziwego masła i 100 g smalcu
  • 3 duże jajka (jeśli są małe, to lepiej dać 4)
  • 1 kg mąki
  • 3 płaskie łyżeczki sody oczyszczonej
  • 0,5 łyżeczki soli
  • 0,5 szklanki mleka
  • 50 g przyprawy korzennej (można użyć domowej lub kupnej, ale jeśli używamy gotowej, to należy dać jej trochę więcej - ok. 60 g)

Miód, cukier, masło, smalec i przyprawy łączymy w garnku i podgrzewamy na średnim ogniu. Czekamy, aż tłuszcz się rozpuści, a całość będzie płynna i jednolita. Gorącą mieszankę wylewamy na mąkę i zaparzamy ją. Mieszamy drewnianą łyżką, a następnie odstawiamy do lekkiego ostygnięcia. W zimnym mleku rozpuszczamy sodę i dodajemy do ciasta wraz z solą. Ponownie mieszamy (można to robić łyżką lub mikserem z końcówką do ucierania, ale można również - po wstępnym wymieszaniu - przełożyć całość na stolnicę i zagniatać rękami). Następnie dodajemy jajka i ponownie mieszamy/zagniatamy ciasto, aż do uzyskania jednolitej konsystencji (jeśli robimy to ręcznie, dłonie można lekko natłuścić, ponieważ masa będzie się lepić). Całość przekładamy do szklanej lub ceramicznej miski i przykrywamy bawełnianą albo lnianą ściereczką. Obwiązujemy brzegi, np. gumką recepturką, a następnie odstawiamy w chłodne miejsce - może to być dolna półka lodówki, balkon (jeśli nie ma mrozu!) lub piwnica.
Najlepiej jeśli tak przygotowane ciasto leżakuje ok. 4-6 tygodni. Jednak jeśli o pierniku przypomnieliśmy sobie zbyt późno, tak jak ja w tym roku, powinny wystarczyć mu dwa, chociaż to już absolutne minimum. O dojrzewającym cieście przypominamy sobie dopiero na 7 do 4 dni przed świętami, ale obiecuję, że instrukcje, co z nim zrobić, pojawią się na tydzień przed Bożym Narodzeniem.

sobota, 4 kwietnia 2015

Wielkanocny tulipan

Dziś niemal we wszystkich domach, jak to w Wielką Sobotę, wielkie sprzątanie ;) Szczęśliwi Ci, co mają to już za sobą! Ja tak długo zastanawiałam się, czy myć te okna, czy jednak będzie padać, że dziś nie mam już wyboru. Na szczęście okna mam aż trzy, a jeśli balkonowe policzyć podwójnie, to cztery :D Święta czy nie, nic by mnie nie zmusiło do ich mycia, gdyby padało. A że pogoda nawet sprzyja, to uwinę się z tym raz, dwa i zmykam do kuchni! Zaplanowałam na dziś dwa ciacha czekoladowe. Jedno jest już od jakiegoś czasu na blogu i szybko stało się najczęściej wyświetlanym deserem. Bardzo się cieszę, że Wam się tak spodobało, bo to również jedno z moich ulubionych :) Możecie znaleźć je tutaj i jeśli szybko skoczycie do sklepu, to już jutro będziecie się mogli nim zajadać. Ja zaraz się za nie zabieram! Jest proste, szybkie, pyszne i efektowne. Na święta jak znalazł :) Drugie ciacho to u mnie nowość, więc trzymajcie kciuki, żeby się udało. Wtedy na pewno trafi na bloga, chociaż będzie musiało grzecznie poczekać w kolejce, bo trochę mi się tych przepisów uzbierało. Tymczasem postanowiłam podzielić się z Wami efektownym przepisem na ostatnią chwilę. Będzie to kolorowa, wielkanocna babka. Biszkoptowa, więc lekka i delikatna. W moim odczuciu najlepiej nadaje się do kawy lub herbaty, bo sama jest trochę za sucha. Zwykle wolę ciasta cięższe i bardziej wilgotne, muszę jednak przyznać, że ta baba ma bardzo ciekawy smak i znika błyskawicznie. A jeśli podać do niej wiśnie lub frużelinę albo dobrą, domową konfiturę i aromatyczną herbatę, to już naprawdę nie można się jej oprzeć!

Kolorowa babka zwana tulipanem

przepis na dużą keksówkę (ok. 28/30 na 10 cm)


Należy przygotować:
  • 7 dużych jajek
  • 1 i 1/2 szklanki mąki pszennej + dodatkowe 2 łyżki
  • 1 i 1/3 szklanki cukru + trochę do natłuszczenia formy
  • 3/4 szklanki oleju
  • 1 czubatą łyżeczkę proszku do pieczenia
  • szczyptę soli
  • 1 łyżkę kakao
  • 1/3 szklanki mielonego maku (suchego!)
  • 1 kisiel wiśniowy (użyłam takiego bez cukru)
  • drylowane wiśnie np. z kompotu
  • bułka tarta lub mielone płatki owsiane do obsypania formy

Żółtka oddzielamy od białek, a następnie białka ubijamy ze szczyptą soli na sztywną pianę. Stopniowo, w trzech-czterech turach dodajemy cukier, cały czas ubijając. Kiedy piana będzie ładna i błyszcząca, dodajemy po jednym żółtku. Zmniejszamy obroty miksera na najwolniejsze i wlewamy cienką strużką olej, a następnie dodajemy proszek do pieczenia i stopniowo mąkę (najlepiej po 2 łyżki na raz). Gotowe ciasto dzielimy na trzy części. Do jednej dodajemy dodatkowe dwie łyżki mąki, do drugiej kisiel, a trzecią jeszcze raz dzielimy, tym razem na dwie części. Jedną łączymy z makiem, a drugą z kakao. (Każdą delikatnie mieszamy szpatułką lub miksujemy na najwolniejszych obrotach miksera.) Keksówkę delikatnie natłuszczamy i wysypujemy cienko bułką lub płatkami. Wlewamy najpierw jasne ciasto, później różowe - na środek białego, wzdłuż formy, a następnie to z makiem - na środek różowego, również wzdłuż formy. Przez środek keksówki w rzędzie układamy wiśnie (można obtoczyć je najpierw delikatnie w mące) i przykrywamy je ostatnią, kakaową częścią ciasta. Nie napełniamy keksówki po sam brzeg! Jeśli ciasta jest trochę za dużo, lepiej dodatkowo upiec 1-2 babeczki.

Formę należy wypełnić ciastem w ok. 3/4, tj. zdecydowanie mniej, niż na zdjęciach ;)

Pieczemy w nagrzanym do 175 stopni Celsjusza piekarniku przez ok. 60 min. Po tym czasie sprawdzamy patyczkiem i w razie potrzeby dopiekamy jeszcze ok. 5 min. Studzimy i dopiero wyjmujemy z formy. Podajemy posypaną cukrem pudrem lub polukrowaną (np. lukrem ukręconym z cukru pudru i soku wiśniowego). Doskonałym dodatkiem do babki będzie wiśniowa konfitura i pyszna, owocowa herbata :)

Wesołych świąt Wielkiejnocy życzy Ratunku... Obiad! :)

piątek, 3 kwietnia 2015

Najbardziej wielkanocny deser, czyli...

No właśnie, czyli co? Z czym kojarzy się Wielkanoc? Oczywiście Wielkanoc od kuchni ;) Z jajkami, białą kiełbasą, żurkiem lub białym barszczem. Niektórym kojarzy się z sernikiem, innym z makowcem, a chyba wszystkim z mazurkami i drożdżowymi babami. Dziś chciałam jednak przybliżyć tradycję, która przywędrowała do nas ze wschodu, a dokładnie z Rosji i Ukrainy. Pascha, bo o niej mowa, nie jest wcale naszym rodzimym specjałem, ale zdążyła się już na dobre w Polsce zadomowić. Mój przepis pochodzi z książki kucharskiej z 1980 roku. Przygotowywać można ją na dwa sposoby. Na gorąco - z mleka, jajek i śmietany bądź na zimno - z twarogu i żółtek. Niezależnie jednak od sposobu wykonania, dodawano do niej zawsze cukier, przyprawy (wanilię, a czasami kardamon) oraz różne bakalie, symbolizujące bogactwo i dobrobyt. Następnie serową masę formowano w wyłożonych materiałem naczynkach ze specjalnych drewnianych deseczek, które nadawały jej wygląd ściętej piramidki. Kształt tego deseru nie był wcale przypadkowy i symbolizował grób Jezusa Chrystusa, dlatego też podawano ją tylko raz w roku, w Wielką Niedzielę. Dziś tradycje się zacierają. Ciągle się spieszymy, nie mamy czasu ich podtrzymywać. Nie każdy pamięta symbolikę wielkanocnych potraw, a wiele osób do koszyczków wkłada, nie mające żadnego znaczenia, czekoladowe zające. Jednak przygotowanie proponowanej dzisiaj paschy nie jest wcale trudne lub pracochłonne. Trzeba tylko zacząć najpóźniej wieczorem w Wielką Sobotę. Następnego dnia pozostaje już tylko udekorować i cieszyć oczy oraz kubki smakowe tą piękną i jadalną dekoracją wielkanocnego stołu.

Waniliowa pascha z bakaliami

składniki na jedną dużą lub 2-3 małe foremki


Będziemy potrzebować:
  • 1 litr mleka
  • 250 g kwaśnej śmietany 18%
  • 3 duże jajka 
  • 130 g miękkiego masła
  • 1/3 szklanki cukru
  • 20 g cukru z prawdziwą wanilią (lub laska wanilii)
  • wybrane bakalie (ja dodałam po garści rodzynek i orzechów nerkowca)
  • ok. 50 ml rumu

Dodatkowo:
  • gaza (sporo)
  • bakalie, drylowane wiśnie (np. z kompotu) lub inne owoce do dekoracji)

Jajka i śmietanę miksujemy lub dokładnie roztrzepujemy rózgą. Mleko zagotowujemy z dwoma rodzajami cukru (także z przeciętą wzdłuż laską wanilii, jeśli jej używamy). Do gotującego się, wlewamy miksturę z jajek i śmietany, Gotujemy, cały czas mieszając, aż wyraźnie oddzieli się cały ser i serwatka. Metalowe, gęste sito wykładamy podwójną warstwą gazy i odcedzamy ser (uwaga, by się nie poparzyć!). Odciskamy go, przykrywamy gazą, a następnie talerzykiem deseczką lub pasującym kształtem naczyniem i obciążamy. Zostawiamy tak w chłodnym miejscu na kilka godzin, a najlepiej na całą noc. Bakalie zalewamy rumem (jeśli nie przyje ich całkowicie, to można uzupełnić gorącą wodą) i również odstawiamy.

Dobrze odciśnięty ser przekładamy do sporej misy, po trochu dodajemy miękkie masło, miksując całość aż powstanie jednolity krem. W razie potrzeby dosładzamy (moja pascha wyszła mało słodka, ale wolałam zostawić ją właśnie taką). Dodajemy odciśnięte bakalie i mieszamy. Jeśli masa jest bardzo gęsta, dodajemy 1-2 łyżki śmietany. Całość przekładamy do wyłożonych podwójną warstwą gazy foremek, wyrównujemy powierzchnię, przykrywamy gazą i odstawiamy do lodówki. Kiedy stężeje, odwracamy do góry nogami, przekładamy na talerz i zdejmujemy gazę. Serwujemy udekorowaną bakaliami, wiśniami lub innymi owocami.



Smacznego!

niedziela, 29 marca 2015

Owsiane batoniki na przekąskę

Każdemu z nas potrzebny jest czasami solidny zastrzyk energii. Na drugie śniadanie, na podwieczorek, przed treningiem, po treningu lub kiedy zwyczajnie mamy ochotę na przekąskę. Mnie zwykle ciągnie wtedy do słodyczy, a jak wiadomo cukier to zło. Haha ;) No dobra, żarty na bok! Biały cukier przecież naprawdę nikomu nie służy. Wiem, że w tej chwili trąci to hipokryzją, bo na blogu słodkości jest całe mnóstwo, jednak przyznam szczerze, że na co dzień rzadko raczę się torcikami i innymi łakociami. Od święta owszem, ale jednak nie za często. Staram się odżywiać zdrowo i z głową, nie odmawiając sobie przy tym odrobiny słodyczy i... Wychodzi to chyba całkiem nieźle. Zazwyczaj ;) Gdy ostatnio po pracy dopadła mnie ochota na coś dobrego na ząb, zajrzałam do lodówki, do szafek i zrobiłam batoniki. Owsiane, bez mąki, bez dodatku tłuszczu i białego cukru (w zasadzie można pominąć nawet ten brązowy). Na dodatek także bez jajek i w ogóle nabiału, a więc wegańskie :D Do tego łatwo można je zamienić w bezglutenowe, używając takich właśnie płatków. No po prostu cud, miód i malina!

Owsiane batoniki bananowe

przepis na ok. 12 niewielkich batoników



Potrzebujemy:
  • 300 g bananów (waga po obraniu)
  • 150 g suszonych owoców - ja użyłam 100 g domowej skórki pomarańczowej i 50 g suszonej żurawiny
  • 100 g pestek - u mnie pół na pół dynia ze słonecznikiem
  • 120 g płatków owsianych (dałam górskie)
  • 20 g brązowego cukru trzcinowego demerara (opcjonalnie)

Piekarnik nagrzewamy do 190 stopni Celsjusza. Suszone owoce kroimy na nieduże kawałki. Banany obieramy i rozgniatamy widelcem, a purée przekładamy do sporej miski. Do bananów dodajemy pokrojone owoce, pestki, płatki owsiane i cukier (jeśli go używamy) i dokładnie mieszamy. Formę wykładamy papierem do pieczenia i wypełniamy przygotowaną mieszanką. Wyrównujemy powierzchnię, porządnie dociskając. Wstawiamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy ok. 30-35 min., aż wierzch dość mocno się zrumieni. Kroimy od razu po wyjęciu z piekarnika. (Można to zrobić nawet w trakcie pieczenia. Po ok. 20 min. wyjmujemy formę, kroimy podpieczoną masę na odpowiednie kształty, a później dopiekamy jeszcze 10-15 min.) Po upieczeniu odstawiamy na ok. 5-10 min., a po tym czasie wyjmujemy z formy, przekładamy na kratkę i całkowicie studzimy. Gotowe :)


Batoniki po upieczeniu będą miękkie w środku i nieco twardsze z wierzchu. Jeśli chcemy, by pozostały miękkie, przechowujemy je w lodówce, w zamkniętym pojemniku. Trzeba jednak pamiętać, że będą wtedy dość lepkie. Jeśli chcemy tego uniknąć, po ostudzeniu przekładamy je do pojemnika bez przykrycia i również chowamy do lodówki. Tak przechowywane batoniki będą trochę obsychały, co w tym wypadku wcale nie zaszkodzi ;)

Smacznego!

niedziela, 22 marca 2015

Szybka i smaczna obiadokolacja

Ostatnio znów czuję, że brakuje mi na wszystko czasu. Przygotowania do ślubu wkroczyły na ostatnią prostą i chociaż wcale sobie jeszcze tego nie uświadamiam, to za nieco ponad miesiąc będę już mężatką :) Rozdajemy właśnie ostatnie zaproszenia, niedawno udało mi się kupić buty na zmianę, a w minionym tygodniu byłam na drugiej przymiarce sukni i teraz już mogę odetchnąć. Welony dotarły, a bolerko zostało zamówione. Suknia ma teraz idealną długość i bez problemu mogę się w niej poruszać poruszać. Wcześniej była za długa i obawiałam się, jak będzie wyglądać po skróceniu, ale wszystko jest idealnie :))) Większość spraw jest już dawno załatwiona i zaplanowana, jednak wciąż znajdują się rzeczy do zrobienia i dopilnowania. Dlatego większość naszych obiadów jest ostatnio przygotowywana na szybko i w biegu. Otwieram lodówkę, robię szybki rekonesans i po chwili już wiem, co będziemy jeść. A po kolejnej, nieco dłuższej chwili jedzenie jest już na stole. Czas na bardziej skomplikowane dania będzie prawdopodobnie dopiero w maju ;) Póki co kolejna propozycja na obiad w pół godziny. Bo przecież każdemu może czasami brakować czasu, siły lub ochoty na stanie przy garach ;)

Makaron z tuńczykiem, świeżym szpinakiem, suszonymi pomidorami i oliwkami

porcja dla 4 osób


Należy przygotować:
  • 250 g grubego makaronu (u mnie razowe penne)
  • 2 puszki tuńczyka w kawałkach, w sosie własnym (każda po 130 g ryby)
  • 2-3 ząbki czosnku
  • ok. 80-100 g świeżego szpinaku
  • 10-12 suszonych pomidorów z oliwy
  • ok. 50 g ciemnych oliwek
  • 1 łyżkę oliwy z oliwek
  • 100 ml płynnej śmietanki (ja użyłam 12%)
  • dużą garść świeżej bazylii
  • przyprawy: sól morską, świeżo mielony, czarny pieprz

Makaron gotujemy w dobrze osolonej wodzie ok. 2 min. krócej, niż podają w instrukcji na opakowaniu. Ma pozostać mocno al dente. Czosnek siekamy drobniutko, pomidory odcedzamy i kroimy w paski, a oliwki w plasterki. Szpinak oraz bazylię płuczemy, osuszamy i rwiemy lub grubo siekamy. (Kilka listków bazylii możemy zostawić do dekoracji). Tuńczyka odsączamy z zalewy i lekko rozdrabniamy, zachowując jednak trochę większych kawałków. W garnku lub szerokim rondlu podgrzewamy oliwę. Dodajemy czosnek i smażymy 1-2 min. Następnie dodajemy szpinak i śmietankę. Doprawiamy solą i pieprzem. Kiedy szpinak zmięknie i nieco straci swoją pierwotną objętość, dorzucamy suszone pomidory i oliwki. Mieszamy. W tym czasie makaron powinien już być gotowy. Odcedzamy go, zachowując ok. 2 łyżki wody z gotowania. Makaron wraz z wodą dodajemy do szpinaku. Mieszamy i chwilę razem podgrzewamy. Zestawiamy z ognia. Dodajemy tuńczyka oraz bazylię i jeszcze raz całość dokładnie mieszamy. Podajemy od razu, każdą porcję dekorując pozostałą bazylią.

Smacznego!
P.S. Taki makaron świetnie smakuje w wersji obiadowej - na ciepło, ale też jako sałatka - na zimno. Makaronowe sałatki są bardzo sycące i doskonale sprawdzają się jako pełnowartościowy posiłek do pracy :) Ja specjalnie przygotowałam podwójną porcję tego makaronu, żeby wystarczyło nie tylko na obiad, ale również na następny dzień do pracy ;)

niedziela, 22 lutego 2015

Zdrowe burgery z warzywnymi frytkami

W weekendy mam zwykle trochę więcej czasu na gotowanie i chętnie z tego korzystam. Wolne dni, to także więcej pokus, ale staram się również wtedy nie zapominać o zdrowym odżywianiu. Wychodzi to różnie i czasami wygrywa ochota na jakiś mniej zdrowy smakołyk, jednak przy odrobinie wysiłku można przekształcić niezdrowe danie w całkiem zdrowy, pożywny i smaczny posiłek. Na przykład ostatnio miałam ogromną ochotę na burgera z frytkami. Zaczęłam się zastanawiać z czego jestem w stanie zrezygnować, a co koniecznie chciałabym zjeść. Na wstępnie odrzuciłam bułkę, bo na gotową, hamburgerową nie miałam ochoty, a nie miałam też dość czasu (i ochoty) na pieczenie swojej. Tradycyjną wołowinę zamieniłam na kurczaka, a frytki na pieczone warzywa korzeniowe. Efekt końcowy może i odbiegał od tego, co początkowo chodziło mi po głowie, ale zdał egzamin na piątkę! Da się? Da się! Wyszło pysznie i zdrowo, a przecież o to chodziło :) Polecam wszystkim amatorom domowych burgerów!

Aromatyczne burgery z kurczaka
z pieczonymi frytkami warzywnymi

przepis na 7 sporych kotletów i warzywa dla dwóch osób


Do przygotowania burgerów będziemy potrzebować:
  • ok. 700 g oczyszczonego mięsa z piersi kurczaka
  • 4 małe ząbki czosnku
  • 1 papryczkę piri-piri
  • ok. 2 cm świeżego imbiru
  • mały pęczek kolendry (lub ewentualnie natki pietruszki)
  • 2 czubate łyżki ziaren sezamu
  • 1 jajko
  • 1 łyżkę wody
  • sól morską
  • olej do smażenia

Dodatkowo:
  • 2 duże marchewki
  • 2 średnie buraki
  • 2 łyżki oleju lub oliwy z oliwek
  • 2 łyżki sezamu
  • sól morską

Imbir i czosnek obieramy. Papryczkę przekrawamy wzdłuż i pozbawiamy pestek. Imbir, czosnek i papryczkę drobno siekamy. Na patelni rozgrzewamy łyżkę oleju i wszystko podsmażamy 1-2 min. Zestawiamy z ognia. Kolendrę płuczemy i również drobno siekamy. Mięso mielimy w maszynce (lub blenderze/rozdrabniaczu) i przekładamy do sporej miski. Dodajemy imbir, czosnek, papryczkę i kolendrę, a także łyżkę zimnej wody, jajko i sezam oraz sól. Całość wyrabiamy ręką na jednolitą masę i odstawiamy do lodówki.

Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni. Warzywa myjemy, obieramy i kroimy na frytki. Skrapiamy oliwą, solimy i posypujemy sezamem. Układamy na blasze lub w naczyniu żaroodpornym i wstawiamy do piekarnika na ok. 30 min. (lub aż warzywa będą miękkie i ładnie przypieczone).

Kiedy nasze oszukane frytki się dopiekają, zajmujemy się burgerami. Z mięsa formujemy równiutkie, dość grube (moje miały ok. 2 cm) kotlety. Smażymy na suchej patelni (płaskiej lub grilowej albo na grillu elektrycznym) ok. 5-6 minut z jednej i ok. 4 minuty z drugiej strony (burgery nie mogą być w środku surowe, ale trzeba uważać, by ich nie przesuszyć). Po zdjęciu z patelni odstawiamy na przynajmniej minutę i dopiero wtedy podajemy w towarzystwie pieczonych warzyw.

Smacznego!


PS. A do takiego obiadu koktajl marchewka-pomarańcza :)

PPS. Następnym razem zrobię jeszcze domowy sos ziołowo-czosnkowy! Że też ja wcześniej na to nie wpadłam, a dopiero przy jedzeniu. Pasowałby idealnie ;)

czwartek, 12 lutego 2015

Szybkie pączuszki dla wiecznie zabieganych

Tak, tak, to już dzisiaj. Na ten dzień czekam zdecydowanie bardziej niż na walentynki. Zwykle nie żałuję sobie wtedy słodkości i chyba nie ja jedna. Wśród wielu smakołyków, które królują wtedy na stołach, to pączki kojarzą się z tym dniem najbardziej i mają najdłuższą tradycję. Początkowo jednak wcale nie były one słodkie i raczej daleko było im do tych, znanych nam obecnie. Dawniej przygotowywano je z ciasta chlebowego, smażono w głębokim tłuszczu i okraszano słoniną. Miało być przede wszystkim tłusto. W końcu trzeba się było dobrze najeść przed nadchodzącym długim czasem postu. W XVI wieku pączki zaczęto przygotowywać na słodko, jednak nawet wtedy nie przypominały jeszcze dzisiejszych. Nadziewane były wówczas orzechami lub migdałami, ale nigdy wszystkie. Tylko do niektórych wkładano bakalie, a dla osoby, która na takie ciastko trafiła, była to wróżba pomyślności na całe życie. Również współcześnie z tłustym czwartkiem związany jest pewien przesąd. Podobno kto tego dnia nie zje ani jednego pączka, w całym roku spodziewać powinien się raczej niepowodzeń niż sukcesów. Pączki w znanej nam wszystkim formie zaczęły się pojawiać w XVIII wieku, a w XIX zadomowiły się już na dobre. Teraz niepodważalnym królem jest duży, okazały pączek z marmoladą różaną, polukrowany i posypany np. skórką pomarańczową. Ja wolę nie kusić losu i w tłusty czwartek pączka zawsze zjadam. Jednak nie zawsze takiego tradycyjnego, których przygotowanie jest dość pracochłonne. Dlatego też czasami trochę oszukuję i smażę ich szybszą, wręcz błyskawiczną wersję, na którą przepisem chętnie się dziś podzielę.

Pączuszki na serku homogenizowanym

porcja spora, ale zapewniam, że pączuszki znikają błyskawicznie ;)


Potrzebujemy:
  • 3 jajka
  • 300 g serka homogenizowanego (waniliowego)
  • 2 małe opakowania cukru waniliowego
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczyptę soli
  • 1,5 szklanki mąki pszennej
  • tłuszcz do smażenia (najlepiej smalec)
  • kawałek ziemniaka (opcjonalnie - można wrzucić do tłuszczu podczas smażenia, by tak szybko się nie palił)

W sporej misce dokładnie mieszamy jajka oraz serek. Następnie dodajemy cukier waniliowy, proszek do pieczenia, szczyptę soli i 1,5 szklanki mąki pszennej. Całość jeszcze raz dobrze mieszamy, aż ciasto nabierze jednolitej konsystencji. W szerokim rondlu rozgrzewamy tłuszcz i w gorącym (powinien mieć ok. 175-180 stopni Celsjusza) smażymy niewielkie porcje ciasta, nabierane natłuszczoną łyżką. Kiedy się ładnie zrumienią z obu stron, wyjmujemy pączuszki łyżką cedzakową i przekładamy na papierowy ręcznik, który wchłonie nadmiar tłuszczu. Przed podaniem posypujemy cukrem pudrem.


Jeśli mamy więcej czasu i ochotę by pączuszki były okrąglutkie, jest na to sposób. Musimy wtedy natłuścić dłonie, nakładać na nie porcję ciasta, delikatnie formować i dopiero smażyć. Ciastka będą wtedy ładniejsze, ale daję słowo, smakować będą również takie nieforemne! Może nawet bardziej, bo robią się prawie same ;)

Smacznego!

środa, 11 lutego 2015

Nowa kategoria na blogu czyli pierwszy koktajl owocowo-warzywny

Doszły mnie słuchy, że w nowym roku chcecie się trochę odchudzić, a ja Wam ciasta serwuję... ;) Serio, serio? Odchudzanie? No dobrze, skoro naprawdę musicie, zdradzę Wam mój mały trik. Już od jakiegoś czasu staram się lepiej odżywiać, ale to nie było wcale takie proste. Między posiłkami często dopadał mnie głód i sięgałam wtedy zwykle po szybkie, niezdrowe przekąski, rujnując tym samym moje postanowienie o zdrowym odżywianiu. Teraz jestem w pracy na to przygotowana, nie głoduję, ale również się nie opycham. I wiecie co? To działa! :) Mnie udało się ostatnio zrzucić parę kilogramów i być może jest to zasługa właśnie tej małej zmiany. Do pracy pakuję zwykle sałatkę, ale często nie wystarcza to na 8 godzin. Dlatego dodatkowo biorę teraz ze sobą koktajl owocowy lub owocowo-warzywny. To tylko chwila pracy dzień wcześniej wieczorem, a następnego dnia pozwala on uciszyć nieznośnie burczący brzuch oraz zaspokoić głód na zaskakująco długo. Poza tym takie koktajle są bardzo zdrowe i równie smaczne. Nie wierzycie? Polecam chociaż spróbować, bo może się okazać, że tak jak ja na stałe włączycie je do swojego menu ;)

Kremowy, zielony koktajl owocowy ze szpinakiem

porcja dla dwóch osób


Należy przygotować:
  • dojrzałe awokado
  • banana
  • kiwi
  • sok z 1 cytryny
  • dużą garść szpinaku
  • wodę do rozcieńczenia

Banana oraz kiwi obieramy i kroimy na mniejsze kawałki. Awokado przekrawamy wzdłuż, wyjmujemy pestkę i wydrążamy miąższ. Pokrojone owoce, umyty szpinak oraz wyciśnięty sok z cytryny blendujemy dokładnie, aż koktajl będzie miał jednolity kolor i kremową konsystencję. Dodajemy tyle wody, by uzyskać pożądaną gęstość (ja dodałam ok. 150 ml, ale można dodać trochę więcej). Podajemy w wysokich szklankach :)

Na zdrowie!

niedziela, 25 stycznia 2015

Herbatniki, kajmak, herbatniki, krem budyniowy, herbatniki, bita śmietana, czekolada!

Za oknem w końcu zrobiło się zimowo. Śnieg prószy już od wczoraj i nareszcie zrobiło się biało, ale ja jakoś nie potrafię się tym cieszyć. Tak powinno wyglądać Boże Narodzenie, prawda? A teraz... Teraz to już nie to samo. Na dodatek wcale mi się nie podoba perspektywa śniegu w marcu, kwietniu czy maju, a kto wie, kiedy zima odpuści, skoro dopiero zaczęła się zadomawiać. Tak, tak, wiem, marudzę. Taki zrzędliwy nastrój mi się włączył i sama do końca nie wiem, dlaczego. Jeśli i Wam humory nie dopisują, możecie je sobie nieco poprawić na przykład kawałkiem smakowitego ciasta. Nawet się nie obejrzycie, kiedy będzie już gotowe, bo jest naprawdę szybkie i na dodatek bez pieczenia. Jedyny mankament jest taki, że musi odstać noc w lodówce, jednak naprawdę warto poczekać. Ciasto jest po prostu fantastyczne! To co? Po kawałeczku ciasta dla każdego?

Popularne ciasto 3bit bez pieczenia

przepis na formę o wymiarach ok. 35x25 cm



Do warstwy krówkowej będziemy potrzebować:
  • 550-600 g kajmaku (może być gotowy lub ugotowane w puszce mleko skondensowane)
  • 100 g prawdziwego masła w temperaturze pokojowej

Do warstwy budyniowej:
  • 500 ml mleka
  • 3 łyżki mąki pszennej
  • 3 łyżki mąki ziemniaczanej
  • cukier trzcinowy do smaku (4 łyżki powinny wystarczyć)
  • ziarenka z 1 laski wanilii (lub 1-2 łyżeczki esencji waniliowej lub cukier z prawdziwą wanilią)
  • 200 g prawdziwego masła w temperaturze pokojowej

Do warstwy śmietankowej:
  • 500 g śmietanki kremówki (używam 36%)
  • 2 łyżeczki żelatyny
  • 3-4 łyżki cukru pudru

Dodatkowo:
  • 100 g mlecznej czekolady
  • 2-3 łyżki dobrej jakości kakao
  • ok. 650-700 g herbatników petit beurre

Najpierw przygotowujemy budyń. 3/4 mleka z cukrem i ziarenkami wanilii podgrzewamy w garnuszku o grubym dnie. W reszcie mleka dokładnie rozprowadzamy obie mąki. Kiedy mleko będzie bardzo gorące (tuż przed zagotowaniem), wlewamy powoli miksturę z mleka i mąki, cały czas mieszając (najlepiej rózgą lub trzepaczką). Trzymamy na niewielkim ogniu, a kiedy pod powierzchnią budyniu zaczną powstawać bąble, gotujemy jeszcze 1-2 minuty (uważając, by budyń się nie przypalił). Gotowy budyń przykrywamy folią spożywczą, aby zapobiec powstaniu kożucha i odstawiamy do ostygnięcia.

W formie układamy pierwszą warstwę herbatników. Jeśli kajmak jest bardzo gęsty, podgrzewamy go lekko, by później łatwo dał się miksować. Miękkie masło umieszczamy w wysokiej misce i ubijamy na puch. Dodajemy po łyżce masę kajmakową, cały czas miksując. Wykładamy masę na herbatniki, rozsmarowujemy równo i przykrywamy kolejną warstwą herbatników. Odstawiamy na bok.

Przygotowujemy krem budyniowy. Miękkie masło kroimy w kostkę i miksujemy, aż stanie się jaśniejsze i gładkie. Po łyżce dodajemy gęsty budyń (chłodny lub w temperaturze pokojowej). Za każdym razem kiedy dodamy porcję budyniu, miksujemy całość tylko chwilę, do połączenia składników (nie za długo, ponieważ przebity krem budyniowy może zacząć się rozwarstwiać). Kiedy dodamy już cały budyń, w niewielkim garnuszku zagotowujemy wodę, a miskę z kremem umieszczamy nad nim. Całość ubijamy na parze mikserem lub rózgą, aż stanie się gładka, tj. przez ok. 2 min. Gotowy krem budyniowy wykładamy na herbatniki, wyrównujemy i przykrywamy ostatnią warstwą ciastek. Całość chowamy do lodówki.

Czekoladę ścieramy na tarce na niewielkich oczkach. Żelatynę zalewamy wrzątkiem (jak najmniejszą ilością!) i odstawiamy na ok. 1 min., a następnie dokładnie mieszamy. Mocno schłodzoną kremówkę ubijamy z cukrem pudrem na sztywno. Dodajemy lekko przestudzoną żelatynę i jeszcze chwilę miksujemy. Masę od razu wykładamy na herbatniki, posypujemy startą czekoladą, a na koniec kakaem. Całość schładzamy w lodówce przez całą noc (formę można przykryć folią spożywczą). Następnego dnia kroimy na niewielkie kawałki i zajadamy ze smakiem... A zły humor odchodzi w niepamięć ;)

Smacznego!

niedziela, 11 stycznia 2015

Łosoś à la MasterChef

Święta, święta i po świętach... Co ja mówię, już niemal połowa stycznia! Czas płynie tak szybko, jakby ktoś wcisnął przewijanie, a ja? Ja mam ochotę wcisnąć stop. Już kiedyś podobnie pisałam, wiem, ale teraz czuję, że tracę nad tym kontrolę. Wszystko dlatego, że zbliża się mój (i mojego narzeczonego ;)) wielki dzień. Termin w kościele zarezerwowany, sala na przyjęcie również, suknia kupiona, ale wciąż jest tak wiele do zrobienia. Zaczynam się stresować i obawiam się, że przez najbliższe trzy miesiące będę myślała tylko o tym, a co za tym idzie, będę Was zanudzała ślubną tematyką. Mam nadzieję, że mi wybaczycie ;) Jednak nie bójcie się, nie zamierzam zmieniać profilu bloga! To właśnie w kuchni mogę odpocząć od tego całego zamieszania. Na chwilę się zapomnieć i zrelaksować, a uwierzcie mi, momentami bardzo tego potrzebuję. Ślub to przede wszystkim wielkie szczęście i radość, ale wesele... Wesele to przede wszystkim mnóstwo planowania. Dlatego tym bardziej doceniam chwile, kiedy nie muszę myśleć o niczym innym, tylko o tym, co podam na kolację. Zwykle więcej frajdy daje mi improwizacja, jednak oglądając ostatnią edycję MasterChef'a, jeden z przepisów wyjątkowo mi się spodobał i wiedziałam, że muszę go wypróbować. Tym bardziej, że jego autorem jest znakomity Michel Roux. My zachwyciliśmy się tym daniem, więc dziś chciałam się nim podzielić również z Wami.

Łosoś z pieczarkami i koprem włoskim w ziołowym naleśniku i szybkim cieście francuskim

porcja dla 2 głodnych osób - danie obiadowe lub dla 4 - przystawka
(Michela Roux przygotowującego to danie można obejrzeć w tym odcinku)


Potrzebujemy:
  • ok. 500-600 g łososia (filet - w dwóch równych kawałkach)
  • 100 g bulwy kopru włoskiego
  • 100 g pieczarek
  • 50 g masła
  • 2 łyżki płynnej śmietanki (najlepiej 30-36%)
  • olej do smażenia (słonecznikowy lub z pestek winogron)
  • mąka do obtoczenia ryby (1 czubata łyżka powinna wystarczyć)
  • sok z 1/4 cytryny
  • 1 jajko
  • sól i pieprz

Dodatkowo (na ciasto):
  • 250 g mąki pszennej + trochę do podsypania
  • 250 g bardzo zimnego masła
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 125 ml bardzo zimnej wody

Oraz (na naleśniki):
  • 30 g mąki
  • 75 ml mleka
  • 1 jajko
  • po 1/2 małego pęczka koperku i natki pietruszki (w sumie 7-8 g)
  • sól i pieprz
  • 1 łyżka masła (najlepiej klarowanego)

Koper i pieczarki kroimy w drobną kostkę. Masło (25 g) rozpuszczamy w garnuszku o grubym dnie. Dodajemy koper i podsmażamy ok. 5 min. Następnie dodajemy pieczarki oraz sok z cytryny i smażymy do momentu odparowania wody, którą puściły pieczarki. Dodajemy kremówkę, gotujemy minutę i zdejmujemy z ognia. Doprawiamy solą i pieprzem. Odstawiamy do ostudzenia.

Przygotowujemy ciasto. Mąkę przesiewamy na stolnicę lub blat i tworzymy z niej niewielki kopczyk. Masło kroimy w kostkę i dodajemy je do mąki wraz z solą. Całość siekamy nożem (można też użyć przyrządu do kruchego ciasta), a następnie rozcieramy palcami (masochiści mogą najpierw schłodzić dłonie ;)) Stopniowo dodajemy wodę i szybko zagniatamy. Tworzymy kulę. Posypujemy blat lekko mąką i rozwałkowujemy ciasto na spory prostokąt (ok. 35-40 na 20 cm). Składamy boki do środka tak, aby utworzyły się trzy warstwy, przekręcamy o 90 stopni i znów wałkujemy na prostokąt o takich samych wymiarach. Ponownie składamy ciasto na trzy, przekręcamy i jeszcze raz wałkujemy na taki sam prostokąt. Owijamy ciasto w folię spożywczą i chowamy do lodówki na ok. 20-30 min. (lub na 10-15 min. do zamrażalnika).

W tym czasie przygotowujemy ciasto na naleśniki. Zioła drobno siekamy. Mąkę, połowę mleka i jajko mieszamy rózgą. Dolewamy resztę mleka, przelewamy przez sito i odstawiamy na 10 min. Do przygotowanego ciasta dodajemy zioła i smażymy na maśle dwa duże naleśniki, które przekładamy pergaminem, by się nie skleiły i odstawiamy na bok.

Wracamy do ciasta. Wyjmujemy je z lodówki i teraz czynność wałkowania, składania oraz przekręcania wykonujemy ponownie dwa razy. W sumie czterokrotnie składane i wałkowane ciasto znów odkładamy na 20-30 min. do lodówki.

Filety łososia myjemy i osuszamy papierowym ręcznikiem. Mąkę mieszamy z solą, a następnie obtaczamy w niej rybę. Na patelni rozgrzewamy masło (25 g) i olej (2 łyżki). Smażymy łososia (minutę z jednej strony i trochę krócej z drugiej), odkładamy na kratkę do ostygnięcia.

Na delikatnie posypanym mąką blacie rozwałkowujemy 40% schłodzonego ciasta na prostokąt o wymiarach ok. 30 na 15 cm (wymiary trzeba dopasować do wielkości filetów, musi zostać spory margines), nawijamy na wałek i przenosimy na wyłożoną pergaminem blachę do pieczenia. Na środku ciasta układamy jeden naleśnik, na tym 1/3 kopru i pieczarek, jeden filet z łososia, kolejną 1/3 nadzienia, drugi filet i resztę kopru z pieczarkami. Całość przykrywamy drugim naleśnikiem (brzegi dobrze jest podwinąć pod spód).


Resztę ciasta rozwałkowujemy na prostokąt o wymiarach ok. 35 na 20 cm (musi być odrobinę większy niż ten pierwszy), nawijamy go na wałek, rozwijamy nad rybą i dociskamy brzegi (ciasto musi zakrywać całą rybę wraz z nadzieniem i naleśnikami). Chowamy do lodówki na 20 min.

Piekarnik nagrzewamy do 200 stopni Celsjusza. Wyjmujemy schłodzonego łososia. Odcinamy nadmiarowe ciasto wokół nadzienia, wycinając kształt ryby i zostawiając ok. 2-3 cm obramowania dookoła (więcej przy głowie i ogonie jeśli chcemy zachować kształt ryby). Dociskamy brzegi, a całość smarujemy roztrzepanym jajkiem. Ostrym nożem delikatnie nacinamy ciasto tworząc na nim wzór łusek, głowy i ogona. Pieczemy w 200 stopniach przez 10 min., a następnie obniżamy temperaturę do 180 stopni i dopiekamy jeszcze 25 min.


Po upieczeniu delikatnie zsuwamy całość na półmisek. Serwujemy i kroimy po ok. 10 min. od wyjęcia z piekarnika. Podajemy z lampką białego wina.

Smacznego!

PS. Przepis jest pracochłonny, ale tak naprawdę dość prosty. Ciasto można wprawdzie zastąpić gotowym francuskim, ale wierzcie mi na słowo, warto się trochę potrudzić. Ciasto z tego przepisu jest delikatne, ładnie się rozwarstwia i wprost rozpływa się w ustach! Gorąco polecam :)